Był początek grudnia,
śnieg przyjemnie skrzypiał pod butami, a ulice wydawały się czyste i białe jak
nigdy dotąd. Tomek właśnie stał z popielniczką pełną petów przy oknie, miał ją
oprzątnąć i pościelić łóżko, ale widok rzucających się śnieżkami dzieci zatrzymał
go na moment przy oknie. Wspominał jak w dzieciństwie walczył na śnieżki z
bratem, od najmłodszych lat zawsze byli w innej drużynie. Pamiętał też, że w
wieku nastoletnim to się zmieniło i zazwyczaj to tej samej dziewczynie wrzucali
trochę śniegu za bluzkę. Mężczyzna uśmiechnął się sam do siebie i odszedł od
okna, miał zamiar zmierzać w stronę kosza na śmieci, ale powstrzymał go dzwonek
do drzwi. Szybko zrzucił ze swoich stóp czarne japonki i zaciągnął na
jaskraworóżowe bokserki ciemnogranatowe dżinsy. Nigdy nie patrzył w judasza, po
prostu otwierał. Tym za drzwiami stała jego sąsiadka, która mieszkała piętro
niżej. Kobieta miała około czterdziestu lat i wydawała na zmartwioną.
– Witam pani Wando. Co
panią do mnie sprowadza? Czyżby znowu podnieśli nam czynsz i odebrała pani za
mnie pismo? – zapytał stojąc w progu.
– Nie, panie Tomku ja w
prywatnej sprawie – odpowiedziała smutnym i drgającym głosem.
– Co się takiego
wydarzyło, czyżby ten z parteru znów włączał muzykę po nocach? – dopytywał.
– Nie, Patrycja jeszcze
nie wróciła ze szkoły. Powinna być już ponad godzinę temu.
– Nie ma co panikować,
może zagadała się z koleżankami, albo poszła do któreś – powiedział spokojnie i
cofnął się o krok by kobieta mogła wejść do środka.
– Pan wie przecież, że
ona po szkole to od razu do domu wraca, bo na obiad…
– No tak, ale wie pani
jakie są dzieci. Sto razy takie wróci na czas, a sto pierwszy raz się spóźni
kilka godzin, to takie uroki rodzicielstwa – wyjaśnił.
– Panie Tomku, ale nie
dziś. My dziś miałyśmy zrobić jej ulubiony placek na deser, a i obiad sama
wybierała, poza tym moja starsza córka miała ją zabrać do kina. Dziś wróciłaby
na czas – wyjaśniła kobieta.
– Może zapomniała –
rzucił luźno Tomasz i oparł się o granatową ścianę.
– Ja już nawet byłam na
komisariacie, tutaj na osiedlu, ale każą czekać, bo za mało czasu upłynęło by
zgłosić zaginięcie.
– Ja nie zajmuje się
takimi sprawami – napomniał delikatnie Tomek splatając dłonie na piersi.
– Czyli pan mi nie
pomoże, każe czekać jak oni, a nie wiadomo co się dzieje z moim dzieckiem i
gdzie ona teraz jest – wyciągnęła wnioski pani Wanda, a jej oczy zaczęły
nachodzić łzami.
– Ja nie pracuje przy
zaginięciach dzieci i młodzieży – powiedział, ale kiedy zobaczył smutny wyraz
twarzy swojej sąsiadki coś w nim się obudziło. Obudził się głos, który
wielokrotnie był zmuszony dusić w sobie. Mężczyzna nie wiedział jak to się
dzieje, że może patrzeć na rozkładające się zwłoki, a nie potrafi przejść
obojętnie obok płaczącej kobiety.
– Ja mam dziś wolne,
jeśli nie wróci za dwie godziny to pochodzę i popytam w szkole, na świetlicy, w
pobliskich sklepach z zabawkami, oraz dzieciaków na placu zabaw. Dzwoniła pani
już do jej koleżanek?
– Tak i do kolegi też, ma
jednego bliskiego kolegę. Mówi, że to kiedyś będzie jej mąż – wyjaśniła kobieta
i uśmiechnęła się sama do siebie.
– Jeśli Patrycja nie
wróci to spisze mi pani adresy tych dzieciaków i się przejadę, pogadam, może
wskóram coś więcej. Jednak wydaje mi się, że wróci. To dzieciak jak każdy inny,
sam jak byłem mały to się gubiłem.
– Pan był chłopcem, a to
co innego – odrzekła kobieta.
– E tam, stereotypy
wyszły z mody – powiedział.
Mężczyzna o blond włosach
pożegnał swoją sąsiadkę i powrócił do opróżniania popielniczki i ścielenia
łóżka. Odnalazł swój telefon komórkowy i spojrzał na ilość nieodebranych
połączeń. Nie zaskoczyła go ich liczba, ani też liczba wiadomości. Niemal
wszystkie były od Malwiny, ale kilka napisała też Zuzanna. Mężczyzna usiadł na
łóżku, przetarł twarz dłońmi i napisał do obydwóch pań tego samego smsa o
treści: „Przepraszam mała, ale pilnie
mnie wezwali. Musiałem jechać, nadrobimy to co straciliśmy w tym tygodniu – mam
nadzieję. Kiedy masz czas? Twój na chwilę i tylko chwilę.”. Odrzucił
komórkę leniwym ruchem na bok, a sam podniósł się z łóżka i powędrował pod prysznic,
wcześniej jednak wyłączając muzykę. Strumienie ciepłej i odświerzającej wody to
było coś czego w tej chwili potrzebował. Lubił ten stan kiedy w domu panowała
błoga cisza i mógł przysłuchać się dźwiękom, które zwyczajnie nie mają dla nas
znaczenia. Lubił odgłos cieknącej z niego wody na łazienkowe płytki, ścieranie
pazurów o drapak przez jego kota, oraz gwizd czajnika, w którym zagotowała się
jeszcze niedawno gulgocząca woda. W samotności napawał się nawet aromatem
mocnej, czarnej kawy. Uważał, że przy kobiecie te wszystkie chwilę utraciłyby
na wartości, a życie stałoby się nudne, monotonne i pełne rozczarowań. On sam
przyglądając się rozwodowi swoich rodziców stwierdził, że nigdy nie założy
rodziny, by nie krzywdzić tym dzieci i siebie. Uważał, że ludzi zmienia ślub,
ale lata w niewygodnym układzie małżeńskim i bolesny rozwód gdzie wyszarpują
sobie z gardła każdy kawałek mięsa, a brudy rodzinne piorą na enklawie sądowej
nie tylko zmienia ludzi, ale także ich niszczy i to niszczy w sposób
nieodwracalny.
– Co Stefan? Chyba pora
coś zjeść – powiedział do czarnego jak noc kota o intensywnych zielonych
oczach.
– Zobaczymy co kryje się
w naszej lodówce – dodał i ruszył w stronę wcześniej wspomnianego sprzętu AGD.
– Dla mnie jest bigos od
mamy, a dla ciebie… Co by ci tu dać? – zastanawiał się na głos.
– O już wiem, co by ci
pasowało. Pasztecik z pieczarkami – oznajmił i otworzył opakowanie wyjmując
jego zawartość do miski, a czworonóg poczłapał szybko w jej kierunku.
– Trzeba ci kupić trochę
kociego żarcia, nie możesz wiecznie jeść pasztetów i surowego mięsa –
powiedział Tomek wyjmując bigos na talerz i wkładając do kuchenki mikrofalowej.
Posiłek zjedli w spokoju,
później oboje uwalili się na sofie w salonie. Właściciel oglądał telewizje, a kot
spał pomrukując co jakiś czas wesolutko. Tomek zaczął przypominać sobie moment
kiedy stał się właścicielem tego zwierzaka. Zostali wezwani do mieszkania gdzie
kobieta popełniła samobójstwo wcześniej zabijając swojego czteroletniego syna.
Kot błąkał się pod nogami całej ekipie, był wtedy tak malutki, że ledwie
chodził i widział. Wtedy on i Mateusz rzucali monetą kto przygarnie to słodkie
stworzenie. Naturalnie żaden z nich tego nie chciał, ale też żaden z nich nie
miał serca z kamienia by wywalić go na ulice lub oddać do schroniska, a i dom
jeśli udałoby im się taki znaleźć mógł zawieść. Wtedy padło na Tomka, był
wściekły, ale teraz nie żałował. W pełni z siebie dumny stwierdził sam przed
sobą, że przynajmniej ma czyste sumienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz