czwartek, 12 września 2013

Rozdział 2 - Czyste sumienie

Był początek grudnia, śnieg przyjemnie skrzypiał pod butami, a ulice wydawały się czyste i białe jak nigdy dotąd. Tomek właśnie stał z popielniczką pełną petów przy oknie, miał ją oprzątnąć i pościelić łóżko, ale widok rzucających się śnieżkami dzieci zatrzymał go na moment przy oknie. Wspominał jak w dzieciństwie walczył na śnieżki z bratem, od najmłodszych lat zawsze byli w innej drużynie. Pamiętał też, że w wieku nastoletnim to się zmieniło i zazwyczaj to tej samej dziewczynie wrzucali trochę śniegu za bluzkę. Mężczyzna uśmiechnął się sam do siebie i odszedł od okna, miał zamiar zmierzać w stronę kosza na śmieci, ale powstrzymał go dzwonek do drzwi. Szybko zrzucił ze swoich stóp czarne japonki i zaciągnął na jaskraworóżowe bokserki ciemnogranatowe dżinsy. Nigdy nie patrzył w judasza, po prostu otwierał. Tym za drzwiami stała jego sąsiadka, która mieszkała piętro niżej. Kobieta miała około czterdziestu lat i wydawała na zmartwioną.

– Witam pani Wando. Co panią do mnie sprowadza? Czyżby znowu podnieśli nam czynsz i odebrała pani za mnie pismo? – zapytał stojąc w progu.
– Nie, panie Tomku ja w prywatnej sprawie – odpowiedziała smutnym i drgającym głosem.
– Co się takiego wydarzyło, czyżby ten z parteru znów włączał muzykę po nocach? – dopytywał.
– Nie, Patrycja jeszcze nie wróciła ze szkoły. Powinna być już ponad godzinę temu.
– Nie ma co panikować, może zagadała się z koleżankami, albo poszła do któreś – powiedział spokojnie i cofnął się o krok by kobieta mogła wejść do środka.
– Pan wie przecież, że ona po szkole to od razu do domu wraca, bo na obiad…
– No tak, ale wie pani jakie są dzieci. Sto razy takie wróci na czas, a sto pierwszy raz się spóźni kilka godzin, to takie uroki rodzicielstwa – wyjaśnił.
– Panie Tomku, ale nie dziś. My dziś miałyśmy zrobić jej ulubiony placek na deser, a i obiad sama wybierała, poza tym moja starsza córka miała ją zabrać do kina. Dziś wróciłaby na czas – wyjaśniła kobieta.
– Może zapomniała – rzucił luźno Tomasz i oparł się o granatową ścianę.
– Ja już nawet byłam na komisariacie, tutaj na osiedlu, ale każą czekać, bo za mało czasu upłynęło by zgłosić zaginięcie.
– Ja nie zajmuje się takimi sprawami – napomniał delikatnie Tomek splatając dłonie na piersi.
– Czyli pan mi nie pomoże, każe czekać jak oni, a nie wiadomo co się dzieje z moim dzieckiem i gdzie ona teraz jest – wyciągnęła wnioski pani Wanda, a jej oczy zaczęły nachodzić łzami.
– Ja nie pracuje przy zaginięciach dzieci i młodzieży – powiedział, ale kiedy zobaczył smutny wyraz twarzy swojej sąsiadki coś w nim się obudziło. Obudził się głos, który wielokrotnie był zmuszony dusić w sobie. Mężczyzna nie wiedział jak to się dzieje, że może patrzeć na rozkładające się zwłoki, a nie potrafi przejść obojętnie obok płaczącej kobiety.
– Ja mam dziś wolne, jeśli nie wróci za dwie godziny to pochodzę i popytam w szkole, na świetlicy, w pobliskich sklepach z zabawkami, oraz dzieciaków na placu zabaw. Dzwoniła pani już do jej koleżanek?
– Tak i do kolegi też, ma jednego bliskiego kolegę. Mówi, że to kiedyś będzie jej mąż – wyjaśniła kobieta i uśmiechnęła się sama do siebie.
– Jeśli Patrycja nie wróci to spisze mi pani adresy tych dzieciaków i się przejadę, pogadam, może wskóram coś więcej. Jednak wydaje mi się, że wróci. To dzieciak jak każdy inny, sam jak byłem mały to się gubiłem.
– Pan był chłopcem, a to co innego – odrzekła kobieta.
– E tam, stereotypy wyszły z mody – powiedział.
Mężczyzna o blond włosach pożegnał swoją sąsiadkę i powrócił do opróżniania popielniczki i ścielenia łóżka. Odnalazł swój telefon komórkowy i spojrzał na ilość nieodebranych połączeń. Nie zaskoczyła go ich liczba, ani też liczba wiadomości. Niemal wszystkie były od Malwiny, ale kilka napisała też Zuzanna. Mężczyzna usiadł na łóżku, przetarł twarz dłońmi i napisał do obydwóch pań tego samego smsa o treści: „Przepraszam mała, ale pilnie mnie wezwali. Musiałem jechać, nadrobimy to co straciliśmy w tym tygodniu – mam nadzieję. Kiedy masz czas? Twój na chwilę i tylko chwilę.”. Odrzucił komórkę leniwym ruchem na bok, a sam podniósł się z łóżka i powędrował pod prysznic, wcześniej jednak wyłączając muzykę. Strumienie ciepłej i odświerzającej wody to było coś czego w tej chwili potrzebował. Lubił ten stan kiedy w domu panowała błoga cisza i mógł przysłuchać się dźwiękom, które zwyczajnie nie mają dla nas znaczenia. Lubił odgłos cieknącej z niego wody na łazienkowe płytki, ścieranie pazurów o drapak przez jego kota, oraz gwizd czajnika, w którym zagotowała się jeszcze niedawno gulgocząca woda. W samotności napawał się nawet aromatem mocnej, czarnej kawy. Uważał, że przy kobiecie te wszystkie chwilę utraciłyby na wartości, a życie stałoby się nudne, monotonne i pełne rozczarowań. On sam przyglądając się rozwodowi swoich rodziców stwierdził, że nigdy nie założy rodziny, by nie krzywdzić tym dzieci i siebie. Uważał, że ludzi zmienia ślub, ale lata w niewygodnym układzie małżeńskim i bolesny rozwód gdzie wyszarpują sobie z gardła każdy kawałek mięsa, a brudy rodzinne piorą na enklawie sądowej nie tylko zmienia ludzi, ale także ich niszczy i to niszczy w sposób nieodwracalny.
– Co Stefan? Chyba pora coś zjeść – powiedział do czarnego jak noc kota o intensywnych zielonych oczach.
– Zobaczymy co kryje się w naszej lodówce – dodał i ruszył w stronę wcześniej wspomnianego sprzętu AGD.
– Dla mnie jest bigos od mamy, a dla ciebie… Co by ci tu dać? – zastanawiał się na głos.
– O już wiem, co by ci pasowało. Pasztecik z pieczarkami – oznajmił i otworzył opakowanie wyjmując jego zawartość do miski, a czworonóg poczłapał szybko w jej kierunku.
– Trzeba ci kupić trochę kociego żarcia, nie możesz wiecznie jeść pasztetów i surowego mięsa – powiedział Tomek wyjmując bigos na talerz i wkładając do kuchenki mikrofalowej.

Posiłek zjedli w spokoju, później oboje uwalili się na sofie w salonie. Właściciel oglądał telewizje, a kot spał pomrukując co jakiś czas wesolutko. Tomek zaczął przypominać sobie moment kiedy stał się właścicielem tego zwierzaka. Zostali wezwani do mieszkania gdzie kobieta popełniła samobójstwo wcześniej zabijając swojego czteroletniego syna. Kot błąkał się pod nogami całej ekipie, był wtedy tak malutki, że ledwie chodził i widział. Wtedy on i Mateusz rzucali monetą kto przygarnie to słodkie stworzenie. Naturalnie żaden z nich tego nie chciał, ale też żaden z nich nie miał serca z kamienia by wywalić go na ulice lub oddać do schroniska, a i dom jeśli udałoby im się taki znaleźć mógł zawieść. Wtedy padło na Tomka, był wściekły, ale teraz nie żałował. W pełni z siebie dumny stwierdził sam przed sobą, że przynajmniej ma czyste sumienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz